piątek, 25 września 2015

Dzień drugi: znaleźliśmy pracę

No jest kurwa grubo. Wstałem sobie po 10, zjadłem śniadanie i poszliśmy na miasto otworzyć to konto w banku i do agencji pracy. Pierwsza na naszej drodze pojawiła się agencja pracy, więc pukamy do ich drzwi. Milena chciała pytać o pracę na magazynach, a ja jej mówię że prawdziwą gównoprace zawsze może znaleźć. Mówię jej, że musimy iść między anglików żeby uczyć się języka i coś w życiu osiągnąć niż napierdalać w tych kartonach. Ogólnie zgodziła się ze mną i w agencji mówimy że "we don;t speak english very well, but we are looking a job in restaurant or something like that". Babeczka pyta nas o expierience, a my jej że wcześniej robiliśmy różne gówno prace, więc ogólnie doświadczenia nie mamy, ale mamy dużo sił i chęci. I tak od słowa, do słowa i babeczka wyjeżdżą z tekstem, że ma dla nas pracę w "call center" za 7,5f/h 40h tygodniowo. Mówimy jej że spoko, ale ten nasz angielski isn;t very well, a ona że w zupełności wystarczy, bo przecież z nią rozmawiamy.
Ale żeby nie było za kolorowo, to okazało się że bez NIN'u nas nie zatrudni. Dała nam do siebie, numer i email i kazała wysłac CV jak będzie NIN. No chuj tam myślę, rozmowę o nin mamy 6 października, czyli za około 2 tygodnie, a potem jeszcze będziemy musieli czekać 2 tygodnie na list z NINem. Jak bez tego ninu nas nigdzie nie zatrudnią, to się postny miesiąc szykuje.
W każdym razie babeczka poprawiła nam  humor, bo może znajdziemy coś innego niż gównopraca. W tym miłym uniesieniu poszliśmy do polskiego sklepu i Milena w chwili natchnienia zapytała się kasjerki o prace. Kasjerka żeby iść do szefa, a szef gada że ma właśnie 2 wolne miejsca, bo dwie osoby się zwolniły. I w ten właśnie sposób zdobyliśmy drugiego dnia naszą pierwszą pracę w UK.
Cieszę się, że będę robił coś normalnego, do pracy chodził z buta na dziewiątą i takie tam. Dla mnie bomba, bardzo się cieszę.
Oczywiście mam pewne obawy, a największe z nich to pieniądze. Jestem w UK dopiero dwa dni i nie rozróżniam ich pieniędzy. Poszedłem potem do sklepu i rozmieniłem trochę bilonu i uczyłem się jak dana moneta wygląda, ale jeszcze trochę mi brakuje. Taka pierdoła, a jaka istotna.
Tego banku dalej nie załatwiłem, bo trzeba się umówić na wizytę, a przez neta tego nie zrobię bo chcą wiedzieć gdzie mieszkałem przez ostatnie 3 lata w UK. W dupie proszę Państwa, w dupie.
Plan na jutro: iść do pracy i nie dać się wyjebać. 

P.S Jak obiecałem, na początku wpisu widoczek po wyjściu z domu. No Himmler byłby pod wrażeniem

2 komentarze:

  1. Powodzenia!
    Praca w polskim sklepie na start nie jest zla, po jakims czasie proponowalabym rozejrzec sie jednak za czyms bardziej ambitniejszym.
    Jedna rada...pamietajcie, ze na emigracji Polak Polakowi wilkiem... zreszta pewnie bedziecie mieli okazje sie o tym przekonac.
    Gdzie konkretnie mieszkacie? Manchester? Leeds?
    PS. Chyba za bardzo sie uniosles jesli chodzi o surogatki... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę pisać gdzie mieszkamy, bo mam zamiar poruszać na blogu sprawy finansów i prawdziwe opisy życia i sytuacji. Owszem, czasami Polak Polakowi wilkiem, ale po 2 latach w Holandii i obcowania z dilerami, złodziejami, dresami, pojebańcami i oszustami w agencjach to my jesteśmy wilki. Nie jesteśmy też na tyle pojebani, żeby pracować u Polaka. Właścicielem jest turek, ale nie taki z turbanem, tylko z rolexem i mercedesem, więc myślę że będzie spoko.

      Usuń